uwaga: górka nasypowa o której mowa i która prezęntują zdjęcia ,znajduje się vis a vis wejścia do parku skałki twardowskiego od strony ul.Norymberskiej czyli zbiornika wodnego Zakrzówek.Od póżnej wiosny do późnej jesieni jest to miejsce bardzo urokliwe...
................................
Było niezbyt skwarne, niedzielne popołudnie, na początku pierwszej dekady sierpnia .Tego roku, po zimnej i mokrej wiośnie, lato od połowy lipca było niespotykanie upalne i suche. Sierpień był tych upałów kontynuacją . Jak podawały komunikaty telewizyjne temperatura +39 st.C plasowała te upały na liście ”lata stulecia”. Ale tego dnia było ciut chłodniej i po pierwszej od kilku tygodni burzy, powietrze zrobiło się bardziej przyjazne. Komunikaty ostrzegały jednak przed nadmiarem ozonu w powietrzu i radzono spokojny pobyt w domu. Ona jednak nie odczuwała żadnych z tym związanych dolegliwości więc postanowiła to wykorzystać dla polepszenia kondycji.Burza przyszła nagle, trwała krótko i pozostawiła po sobie rześkie powietrze, wiec i ona swoje plany do aury dostosowała.
................................
Było niezbyt skwarne, niedzielne popołudnie, na początku pierwszej dekady sierpnia .Tego roku, po zimnej i mokrej wiośnie, lato od połowy lipca było niespotykanie upalne i suche. Sierpień był tych upałów kontynuacją . Jak podawały komunikaty telewizyjne temperatura +39 st.C plasowała te upały na liście ”lata stulecia”. Ale tego dnia było ciut chłodniej i po pierwszej od kilku tygodni burzy, powietrze zrobiło się bardziej przyjazne. Komunikaty ostrzegały jednak przed nadmiarem ozonu w powietrzu i radzono spokojny pobyt w domu. Ona jednak nie odczuwała żadnych z tym związanych dolegliwości więc postanowiła to wykorzystać dla polepszenia kondycji.Burza przyszła nagle, trwała krótko i pozostawiła po sobie rześkie powietrze, wiec i ona swoje plany do aury dostosowała.
Co jak co, ale terenów spacerowych w okolicy
tego osiedla był ogrom. Po przemyśleniu postanowiła pójść spacerkiem na jaki pozwalało towarzystwo kijków, na południe od swojego
osiedla, przez ciągnącą się za cmentarzem łąkę i uroczą o tej porze roku górkę, zlokalizowaną pomiędzy Zakrzówkiem,Ruczajem a Pychowicami. Dużymi nowoczesnymi osiedlami z których każde w ostatnim dziesiątku lat rozkwitło bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Lubiła te
spacery „nordikc walking”.Kijki w
rękach dodawały jej pewności siebie, siły i dawały dziwne odczucie, że nie jest
sama. Jakby na spacer szły z nią dwa życzliwe, dobre duszki, pomagające jej chorym stawom przenieść obciążenie i chroniące przed upadkiem.Chodziła na spacery bardzo często. Raz
dłużej raz krócej, ale przyroda wzywała ją do siebie codziennie. Idąc teraz mijała kolejno cmentarz i betonowy mostek nad zagospodarowanym i uregulowanym
ciekiem wodnym odprowadzającym wody z górnych partii łąk. Teraz była na łące z
której kilka ścieżek prowadziło w różnych kierunkach. Poszła na razie na wprost a
po kilkunastu metrach skręciła w stromą ścieżkę
wiodąca na południe. Po przejściu kilkudziesięciu metrów zatrzymała się na wierzchołku pachnącej
ziołami górki. Wierzchołek był rozległy i gdy był jeszcze goły od zarośli, wyglądał jak dno odwróconej płaskiej miski. Ziół rosło tu dziesiątki rodzajów, i większość z nich była w
okresie kwitnienia lub przekwitania. Zwielokrotniony po burzy ich zapachowy bukiet
mile odurzał. Pięknie prezentująca się w naturalnej ekspozycji natury górka, powstała w połowie pierwszego dziesięciolecia, pierwszego wieku,trzeciego tysiąclecia z ogromnej hałdy ziemi gromadzonej tu w
trakcie robót ziemnych pod zabudowę obiektów Campusu zlokalizowanych od strony Zakrzówka.Pozostałą cześć ziemi zagospodarowano na nasyp pod piękny park
oddzielający Zakrzówek od Campusu UJ. Zasadzone w żołnierskim porządku drzewa
parku podkreślały urodę rozrzuconych wokół, pięknych naturalnym urokiem
dzikości drzew starych, wkomponowanych w nowoczesny park. I naturalnej samosiejkowej
roślinności nasypowej górki.Tak górka jak i park zdążyły już wrosnąć w krajobraz i stać się rozpoznawalną
częścią okolicy. Przez pierwsze kilka lat była górka zwykłą hałdą ziemi
ociekającą błotem po każdej ulewie i w czasie roztopów. Potem , którejś wiosny zaczęła prawdziwe życie samodzielnego bytu przyrody. Roznoszone przez wiatr nasiona
kwiatów,ziół, traw po zakotwieniu się w ziemi puściły pędy do góry, na powierzchnię i szara hałda się zazieleniła. I
wtedy pojawiły się na niej pierwsze ścieżki wydeptane przez psy i ich
właścicieli. Następnej wiosny była to już prawdziwa górka z mocno wrośniętymi w
ziemię korzeniami wielu gatunków traw i
ziół wszelakich oraz mnogością czerwonych maków. A potem gdy maki przekwitły zaczęła trawa powoli zamieniać się w barwny kobierzec, tu i ówdzie z węzełkiem jakiegoś krzewu. A ten zyskał sympatie pieszych zmierzających od strony Ruczaju na zachód i od strony zachodniej w kierunku campusu UJ i Ruczaju. Gdy zwały ziemi leżacej wokól zabudowań campusu przemieniły się w park, nasypowa górka stanowiła naturalne jego przedłużenie na północny zachód. Swoją dziką urodą bryły i rodzajem porastającej jej zieleni,upodobniła się do dzikich łąk wokół niej. W kolejnych latach nie było już na niej czerwonych maków, ale od wczesnej wiosny do późnej jesienie kwitnące zioła i trawy. Codziennie przechodziło tędy, ścieżynkami wydeptanymi do suchej ziemi w samosiejkowej roślinności mnóstwo ludzi. W tym czasie była to ulubiona droga mieszkających na osiedlu poniżej studentów, pędzących na wykłady do uczelni na terenie Campusu i ludzi lubiących poranne zakupy w hipermarkecie.Spoza pięknych, wysokich traw tu i ówdzie wyglądał kwiat zdziczałej przydomowej dawniej roślinności jak malwy, piwonie i różnokolorowe lilie. Z roku na rok było ich jednak coraz mniej. Potem gdy zakończyła się budowa bliżej położonego hipermarketu i uczelnianych obiektów tych od strony Zakrzówka, oddano też do użytku studentów i mieszkańców nową linie tramwajową biegnąca obok nich.Łączyła centrum Krakowa z trasą na Skawinę i wjazdem na autostradę.W tym roku spacerując po góce i okolicznych łąkach wypatrzyła już tylko jedną różową malwę i jednego rudego na wysokiej łodydze liliowca.I wiele psich ścieżek, Pierwszą rosę z roślin otrzepywały od lat niezmiennie psy i ich właściciele idący z nimi na dłuższe spacery wnet po wschodzie słońca. Biegali razem po górce i okolicznych łąkowych terenach i wydeptywali pierwsze ścieżki, W poprzednich latach spieszyły tędy, na skróty, z przystanku autobusowego i tramwajowego przez wydeptane w trawnikach parku UJ dróżki, opiekunki do dzieci, aby zdążyć do swoich podopiecznych na czas, a mocodawcy by mogli zdążyć dojechać do pracy na wczesne godziny poranne. Spacerowali nią dziadkowie i babcie z wnukami lub sami,ci których pęd cywilizacji przeniósł z odległych miasteczek i wiosek tutaj, na nowe osiedla by mieszkać z dziećmi lub obok nich. Aby żyć ich normalnym codziennym życiem a nie tylko życiem emeryta odsuniętego od rodziny i tylko czekającego na to co nieuchronne.U podnóża górki ,na łąkowej ścieżce prowadzącej z ulicy Norymberskiej do centrum nowych Pychowic, też był od rana ruch. Piesi i rowerzyści a nawet motocykliści w każdym wieku z innych osiedli lecz z jakiegoś powodu tu przynależni , spieszyli tędy do głównych ulic osiedla, gdzie rozchodzili się pojedynczo lub grupkami do miejsc pracy,szkoły itp.A potem, bliżej południa na spacery po łąkach zlokalizowanych u podnóża górki wyjeżdżały wózkami lub wychodziły opiekunki z dziećmi. Czasem również towarzyszącymi im psami.Tak było od wiosny do jesieni przez kilka lat ostatnich. Jednak w tym roku ogrom opadów i wysoka temperatura spowodowały niesłychanie intensywny wzrost wszelkiej roślinności, utrudniający przejście przez górkę. Na górkę wyjście się nie zmieniło i nadal było wygodnie wydeptane, ale przejście grzbietem górki i zejście po południowym zboczu nie było już łatwe. Raj dla zwierzaków lecz ludziom trudno juz było tu przejść bez ubrudzenia się pyłkami i liśćmi traw w tym roku wyższych niż dorośli. Wydeptana ścieżka tylko w części nadawała się do przejścia i po każdej ulewie coraz bardziej zarastała wybujałą niezwykle w tym roku zielenią. Z obu jej stron wyrastał z tygodnia na tydzień nie tylko coraz bujniejszy szpaler traw ale i różne krzewy, utrudniające przejście. Większość przechodzących wolała obejść teraz nasypowa górkę dookoła od zachodniej strony , by na końcu wejść na ścieżkę przez park UJ lub chodnik przy ulicy. Inni wybierali ulicę Norymberska.Wraz z nadejściem szarugi, górka i łąki poniżej tonęły w błocie a wokół stały bajora brudnej wody.
Wszyscy użytkownicy ścieżek przez łąkę i ” przez górkę”, szli wtedy poboczem asfaltowej drogi. Do utrzymującego się mrozu i śniegu. Wtedy ścieżki na górce i na łąkach znów znaczyły trasy codziennych marszów tam i z powrotem dziesiątek a może setek ludzi. Obok wydeptanej w śniegu dróżki „przez górkę” , dzieci miały swój tor saneczkowy. Zjeżdżało się z górki gładko i szybko,a rozpędzone sanki miały długą i bezpieczna drogę hamowania na łące. W letnie dni, z górki był widok na piękne tereny i te bezpośrednie i te na dalszym planie,w pełnym zakresie zegarowej tarczy, w której środku stała teraz ona. Po wyjściu na górkę, zatrzymała się, by chwile odpocząć. Wspierając się na kijkach stanęła twarzą zwróconą na zachód, w stronę osiedla z którego przyszła. Wynurzało się ono, oblane promieniami słońca z za zieleni gęstych drzew. To było na planie pierwszym. Wystające ponad korony drzew czerwone dachy domów jedno i wielorodzinnych oraz elementy elewacji budynków osiedli poniżej, przyciągały wzrok. W dali, na planie drugim jakby stanowiącym odległe tło osiedla, za korytem rzeki jawiła się ściana zieleni Lasku Wolskiego gdzie mieściło się krakowskie zoo i i kościół z trzema wieżami na Srebrnej Górze u o.o.kamedułów.Wszystko w tym widoku napełniało siłą i radością. Dalej na północ,vis a vis kapliczki stojącej na skraju dawnej wsi, w miejscu dawnej karczmy Rzym, uwiecznionej legendą o Panu Twardowskim , wyłaniały się z za skałek i drzew kontury wartowniczej strażnicy i żurawie budowlane stojące na placu budowy przy jednostce wojskowej i prześwitywały stalowego koloru elementy wysokiego ogrodzenia z betonowych płyt. Szczelnie odgradzały one budowę od ruchliwej ulicy.Na wschodzie widać było porośnięte urozmaiconą roślinnością zbocza wykopaliska kamieniołomów, tworzących nieckę zbiornika wodnego Zakrzówek, otoczonego leśno-skałkowym kąpleksem o nazwie Park Skałki Twardowskiego.Wiele było tu skał i tuneli którym legendy przypisywały związki z legendarnym mistrzem magii. Bajkowa sceneria i legendarne nazwy, pomyślała i na chwile zadumała się o życiowych drogach, które ją tutaj przyprowadziły i osiedliły . Powoli przemieszczała się, zachowując kierunek zgodny z ruchem wskazówek zegara i sycąc widokami. Vis a Vis Zakrzówka , w narożu jakie tworzyła ul.Norymberska znajdował się teraz nowy, ogromny plac budowy i wznosiły się pod niebo kolorowe,ogromne budowlane żurawie. Dalej w głębi, na zachód od tej budowy w całym południowym pasie rozciągał się kompleks pięknych obiektów Campusu UJ.Jedne ze zlokalizowanych tu wydziałów uczelni miały już przed laty pierwszych absolwentów, inne obiekty były w realizacji, na różnych etapach bardzo prężnie postępujących realizacji. Pierwsze od strony wschodniej obiekty UJ,oddzielał od ulicy nowy park. Powoli idąc oglądała i podziwiała jak bardzo drzewa i krzewy parku urosły na przestrzeni ostatniego roku. I jak bardzo wypiękniało wszystko wokół. Budynki i budowle czarowały elegancją form i brył ,gracją wystroju i pięknem prostych form artystycznie w siebie wkomponowanych. Robiąc miedzy zaroślami łuk zgodnie z ruchem wskazówek zegara o dalsze 20 minut, zobaczyła przepiękną promenadę nazwana Aleja Wawelska, łączącą te pierwsze od strony Zakrzówka lokalizacyjnie usytuowane w Campusie obiekty z pozostałymi oraz nową linia tramwajową i całym nowym osiedlem Ruczaj.
ziół wszelakich oraz mnogością czerwonych maków. A potem gdy maki przekwitły zaczęła trawa powoli zamieniać się w barwny kobierzec, tu i ówdzie z węzełkiem jakiegoś krzewu. A ten zyskał sympatie pieszych zmierzających od strony Ruczaju na zachód i od strony zachodniej w kierunku campusu UJ i Ruczaju. Gdy zwały ziemi leżacej wokól zabudowań campusu przemieniły się w park, nasypowa górka stanowiła naturalne jego przedłużenie na północny zachód. Swoją dziką urodą bryły i rodzajem porastającej jej zieleni,upodobniła się do dzikich łąk wokół niej. W kolejnych latach nie było już na niej czerwonych maków, ale od wczesnej wiosny do późnej jesienie kwitnące zioła i trawy. Codziennie przechodziło tędy, ścieżynkami wydeptanymi do suchej ziemi w samosiejkowej roślinności mnóstwo ludzi. W tym czasie była to ulubiona droga mieszkających na osiedlu poniżej studentów, pędzących na wykłady do uczelni na terenie Campusu i ludzi lubiących poranne zakupy w hipermarkecie.Spoza pięknych, wysokich traw tu i ówdzie wyglądał kwiat zdziczałej przydomowej dawniej roślinności jak malwy, piwonie i różnokolorowe lilie. Z roku na rok było ich jednak coraz mniej. Potem gdy zakończyła się budowa bliżej położonego hipermarketu i uczelnianych obiektów tych od strony Zakrzówka, oddano też do użytku studentów i mieszkańców nową linie tramwajową biegnąca obok nich.Łączyła centrum Krakowa z trasą na Skawinę i wjazdem na autostradę.W tym roku spacerując po góce i okolicznych łąkach wypatrzyła już tylko jedną różową malwę i jednego rudego na wysokiej łodydze liliowca.I wiele psich ścieżek, Pierwszą rosę z roślin otrzepywały od lat niezmiennie psy i ich właściciele idący z nimi na dłuższe spacery wnet po wschodzie słońca. Biegali razem po górce i okolicznych łąkowych terenach i wydeptywali pierwsze ścieżki, W poprzednich latach spieszyły tędy, na skróty, z przystanku autobusowego i tramwajowego przez wydeptane w trawnikach parku UJ dróżki, opiekunki do dzieci, aby zdążyć do swoich podopiecznych na czas, a mocodawcy by mogli zdążyć dojechać do pracy na wczesne godziny poranne. Spacerowali nią dziadkowie i babcie z wnukami lub sami,ci których pęd cywilizacji przeniósł z odległych miasteczek i wiosek tutaj, na nowe osiedla by mieszkać z dziećmi lub obok nich. Aby żyć ich normalnym codziennym życiem a nie tylko życiem emeryta odsuniętego od rodziny i tylko czekającego na to co nieuchronne.U podnóża górki ,na łąkowej ścieżce prowadzącej z ulicy Norymberskiej do centrum nowych Pychowic, też był od rana ruch. Piesi i rowerzyści a nawet motocykliści w każdym wieku z innych osiedli lecz z jakiegoś powodu tu przynależni , spieszyli tędy do głównych ulic osiedla, gdzie rozchodzili się pojedynczo lub grupkami do miejsc pracy,szkoły itp.A potem, bliżej południa na spacery po łąkach zlokalizowanych u podnóża górki wyjeżdżały wózkami lub wychodziły opiekunki z dziećmi. Czasem również towarzyszącymi im psami.Tak było od wiosny do jesieni przez kilka lat ostatnich. Jednak w tym roku ogrom opadów i wysoka temperatura spowodowały niesłychanie intensywny wzrost wszelkiej roślinności, utrudniający przejście przez górkę. Na górkę wyjście się nie zmieniło i nadal było wygodnie wydeptane, ale przejście grzbietem górki i zejście po południowym zboczu nie było już łatwe. Raj dla zwierzaków lecz ludziom trudno juz było tu przejść bez ubrudzenia się pyłkami i liśćmi traw w tym roku wyższych niż dorośli. Wydeptana ścieżka tylko w części nadawała się do przejścia i po każdej ulewie coraz bardziej zarastała wybujałą niezwykle w tym roku zielenią. Z obu jej stron wyrastał z tygodnia na tydzień nie tylko coraz bujniejszy szpaler traw ale i różne krzewy, utrudniające przejście. Większość przechodzących wolała obejść teraz nasypowa górkę dookoła od zachodniej strony , by na końcu wejść na ścieżkę przez park UJ lub chodnik przy ulicy. Inni wybierali ulicę Norymberska.Wraz z nadejściem szarugi, górka i łąki poniżej tonęły w błocie a wokół stały bajora brudnej wody.
Wszyscy użytkownicy ścieżek przez łąkę i ” przez górkę”, szli wtedy poboczem asfaltowej drogi. Do utrzymującego się mrozu i śniegu. Wtedy ścieżki na górce i na łąkach znów znaczyły trasy codziennych marszów tam i z powrotem dziesiątek a może setek ludzi. Obok wydeptanej w śniegu dróżki „przez górkę” , dzieci miały swój tor saneczkowy. Zjeżdżało się z górki gładko i szybko,a rozpędzone sanki miały długą i bezpieczna drogę hamowania na łące. W letnie dni, z górki był widok na piękne tereny i te bezpośrednie i te na dalszym planie,w pełnym zakresie zegarowej tarczy, w której środku stała teraz ona. Po wyjściu na górkę, zatrzymała się, by chwile odpocząć. Wspierając się na kijkach stanęła twarzą zwróconą na zachód, w stronę osiedla z którego przyszła. Wynurzało się ono, oblane promieniami słońca z za zieleni gęstych drzew. To było na planie pierwszym. Wystające ponad korony drzew czerwone dachy domów jedno i wielorodzinnych oraz elementy elewacji budynków osiedli poniżej, przyciągały wzrok. W dali, na planie drugim jakby stanowiącym odległe tło osiedla, za korytem rzeki jawiła się ściana zieleni Lasku Wolskiego gdzie mieściło się krakowskie zoo i i kościół z trzema wieżami na Srebrnej Górze u o.o.kamedułów.Wszystko w tym widoku napełniało siłą i radością. Dalej na północ,vis a vis kapliczki stojącej na skraju dawnej wsi, w miejscu dawnej karczmy Rzym, uwiecznionej legendą o Panu Twardowskim , wyłaniały się z za skałek i drzew kontury wartowniczej strażnicy i żurawie budowlane stojące na placu budowy przy jednostce wojskowej i prześwitywały stalowego koloru elementy wysokiego ogrodzenia z betonowych płyt. Szczelnie odgradzały one budowę od ruchliwej ulicy.Na wschodzie widać było porośnięte urozmaiconą roślinnością zbocza wykopaliska kamieniołomów, tworzących nieckę zbiornika wodnego Zakrzówek, otoczonego leśno-skałkowym kąpleksem o nazwie Park Skałki Twardowskiego.Wiele było tu skał i tuneli którym legendy przypisywały związki z legendarnym mistrzem magii. Bajkowa sceneria i legendarne nazwy, pomyślała i na chwile zadumała się o życiowych drogach, które ją tutaj przyprowadziły i osiedliły . Powoli przemieszczała się, zachowując kierunek zgodny z ruchem wskazówek zegara i sycąc widokami. Vis a Vis Zakrzówka , w narożu jakie tworzyła ul.Norymberska znajdował się teraz nowy, ogromny plac budowy i wznosiły się pod niebo kolorowe,ogromne budowlane żurawie. Dalej w głębi, na zachód od tej budowy w całym południowym pasie rozciągał się kompleks pięknych obiektów Campusu UJ.Jedne ze zlokalizowanych tu wydziałów uczelni miały już przed laty pierwszych absolwentów, inne obiekty były w realizacji, na różnych etapach bardzo prężnie postępujących realizacji. Pierwsze od strony wschodniej obiekty UJ,oddzielał od ulicy nowy park. Powoli idąc oglądała i podziwiała jak bardzo drzewa i krzewy parku urosły na przestrzeni ostatniego roku. I jak bardzo wypiękniało wszystko wokół. Budynki i budowle czarowały elegancją form i brył ,gracją wystroju i pięknem prostych form artystycznie w siebie wkomponowanych. Robiąc miedzy zaroślami łuk zgodnie z ruchem wskazówek zegara o dalsze 20 minut, zobaczyła przepiękną promenadę nazwana Aleja Wawelska, łączącą te pierwsze od strony Zakrzówka lokalizacyjnie usytuowane w Campusie obiekty z pozostałymi oraz nową linia tramwajową i całym nowym osiedlem Ruczaj.
Tą jego częścią ,która rosła w
takim samym rytmie jak rozbudowywał się Campus UJ. Zrobiła parę kroków w prawo
i oparta o rozłożyste parkowe drzewo stała,stała i patrzyła.Ten Ruczaj z tym
bardzo rozległym Campusem UJ posiadający uczelnie,centra badawcze,biurowce,markety,gabinety, oraz zlokalizowanym po drugiej strony tramwajowej linii mieszkaniowym zapleczem i zapleczem
sportowo-rekreacyjnym i kościołami,kapliczkami, było to super nowoczesne „miasto w mieście”pomyślała. A tak niedawno była tu prawdziwa podmiejska wieś i błotniste drogi.
Teraz modelowę miasteczko wieku techniki.Tyle piękna wokół. Emanacja gracji, emanującej dobrą energią i tłumy młodych ludzi.Tego jej było dzisiaj potrzeba i tym syciła oczy. Znała niby te widoki, przechodziła tędy setki może razy,ale nigdy nie wpatrywała się w nie. Podobały jej się i tyle. Ale teraz,dzisiaj było inaczej. Jakby pozbierała te puzle z których każdy był ładny , ale nic nie mówił- w jeden obraz,który ułożony na zegarowej tarczy lokalizacyjnej opowiadał historię ekspresowego rozwoju wszechstronnego. Ku pamięci ludzi przełomu drugiego i trzeciego tysiąclecia naszej ery.Kuźni wiedzy i myśli dla tych co będą po nas. Jak to jest myślała, tyle majątku materialnego i intelektualnego tyle dowodów materialnej stabilizacji państwa, przetworzonego dla dobra ludzi przyszłości.Tyle ładu,harmonii i piękna odczuwalnego już dzisiaj, w tak bliskiej od mojego mieszkania odległości,a mnie tak trudno-dlaczego? Zastanawiała się wiedząc że w sobie tej odpowiedzi nie znajdzie.Od lat zadawała sobie to pytanie. Doceniała piękno wokół,ceniła jego wartość narodową ,podziwiała,ale nie potrafiła teraz odnaleźć optymizmu w sobie. Może dla moich przyszłych pokoleń coś dobrego z tego wyniknie,pocieszała się.Może tu kiedyś wrócą jako studenci. Może usiądą na którejś z ławek przy alej wawelskiej lub na murku obok stopni prowadzących do parku, albo tam przy pierwszych budynkach I zegarowej kamiennej tarczy, jak ona siadała z wnukami i powspominają ...że mówił ktoś z rodziny, że z kimś z rodziny patrzyli razem na prace koparek wybierające ziemię pod jedne z pierwszych obiektów campusu. Może we wspomnieniach rodzinnych odnajdą przygodę ze styropianowym samolocikiem,którego wiatr zniósł na dach budynku-przejścia , dokładnie na wprost słonecznego zegara i nad bardzo stromymi dla małego wtedy dziecka schodów. Pomogli życzliwi ludzie wypoczywający w te wolna sobotę nieopodal na łąkach, obok pierwszego budynku campusu,z nr3 przy ul.Gronostajowej. Powstawali z kocy, leżaków i ręczników, poproszeni o pomoc mieli dużo zabawy ale i pracy ściągając zabawkę. Może,pomyślała gdy Bozia zakończy realizacje rzeczy wielkich, inwestycji na miejsca pracy dla swoich wybrańców i nauczy jak na spacer pojechać ścieżką wszechświata do kawiarenki przy mlecznej drodze,łaskawie wejrzy i na zwykłych ludzi. I na nią,doceni to że prosiła ale nie była natrętna. Może,ale wcale nie na pewno...Jej zamyślenie przerwała grupa młodzieży,która rozłożyła się pod ogromniastym dębem, pamiętającym czasy gdy stąd na Wawel była otwarta przestrzeń, I gdy wyrastały pod niebo kościoły a wokół były lasy. A potem karczowano drzewa i uprawiano ziemie.Budowano domy. Wokół były uprawne pola a ich pozostałości widoczne są nadal szczególnie wiosną. Pomimo dokładnie przygotowanej warstwy żyznej,nowej ziemi pod
zasadzenia, tu i ówdzie wyrastały ozdabiając intensywną zieleń płożących się traw, mini poletka koniczyny i czerwonej i białej, żółtego jaskrawo rzepaku lub pojedyncze kępki zdziczałych już ogrodowych kwiatów starych odmian jak malwy, piwonie a nawet znalazła zdziczały krzak bukietowej róży, o kwiatach kremowo-różowej barwy.Te ostatnie spotykała teraz bardzo rzadko i tylko przy starych zabudowaniach. Były jak echo wspomnień praczasów. I zawsze napełniały jej dusze tkliwością podobną do tej,jaką przed paru dniami poczuła widząc w ogródku walącego się dworskiego ongiś i wrośniętego w historie tej parafii budynku, rabatę pełną dorodnych floksów Ii kwitnący krzew kremowej róży,kwiatów bardzo starej odmiany.Widok jakiego nie widziała od ponad pół wieku. Tamta róża, wspominała dalej wymagała bliżej jej nie znanych ale specjalnych uwarunkowań, by rosnąć i i okazywać swoją urodę. Jeden taki różany krzew rósł oparty o sztafety drewnianego ogrodzenia w ogrodzie jej rodzinnego domu,w jego najbardziej słonecznej części i w pobliżu studni. Widać dobrze mu tam było, bo przez długie lata rozrastał się w każda stronę, oplatając na dużej przestrzeni ogrodzenie. W wielu domach próbowano te różę zaszczepić,ale nie przyjęła się. W tym ogródku miała się doskonale przez kilkadziesiąt lat. Zniszczyła ją dopiero zima stulecia. Zakwitała róża na przełomie maja i czerwca. Z intensywnej zieleni liści wyłaniały się najpierw prawie kremowe pąki,pęczniejące i różowiejące powoli. Po tygodniu pączek zaczynał się powoli otwierać i wtedy kwiat wyglądał najpiękniej. Na każdej kiści były średnio trzy kwiatki i każdy z nich otwierał się w pełni w innym rytmie. Dopiero po kilku tygodniach wszystkie kwiaty na kiści ukazywała pełnię swojej urody i pozwalały się każdemu płatkowi kąpać rosie i osuszać słońcu.
Były te róże w jej rodzinnych stronach,przed pół wiekiem poszukiwanym kwiatem na ślubne bukiety. W pełni lata krzew róży wyglądał na tle ogrodzenia jak wspaniały obraz zamalowany kwiatami, z przezierającymi spod bieli,beżu i różu zielonymi liśćmi. Dopiero pierwszy mróz zabierał jej ostatnie kwiaty. Podobnie jak zabierał drobne czerwone płatki wielokwiatowej róży bukietowej zasłaniającego przez kilka miesięcy w roku wszystkie kolorowe szybki w znajdującym się vis a vis ganku tego domu.Omarznięte płatki różanych kwiatów opadały wtedy na szarą,pomieszana z ziemią, omarzniętą trawę i przez chwilę wyglądały jak śpiące pod krzakiem motyle,a potem zwijały się w rulonik, traciły barwę i nikły w murawie.Tutaj, na jej od kilkunastu lat osiedlu, dawnej podkrakowskiej wiosce handlowo i kulturowo związanej od wieków z Krakowem ,przed kilkunastu laty było mnóstwo starych odmian bukietowych róż. Wprawdzie innych,wielokolorowych,ale równie pięknych.Ubarwiały sobą domostwa zaraz po przekwitnieniu bzów. Oplatały każde prawie ogrodzenie starszych domów barwiąc na czerwono lub biało i różowo ogrodzenia.
Ale i tych krzewów, którym tu było wtedy dobrze,teraz jest już bardzo mało.Szkoda,wielka szkoda bo dodawały jasności i radości życia starym ogrodzeniom,surowym skałom i drzewom. Domy wypiękniały po remontach,ogrodzenia stare zamieniono na nowe a róże powycinano."NOWE" pędziło ulicami, w każdym zakresie i we wszystkie strony.Ogromnie też było jej szkoda przepięknych bzów którymi zachwyciła się pierwszej wiosny tutaj i podziwiała przez wiele kolejnych wiosen bordowe,białe i lekko wrzosowe, intensywnie pachnące w maju ich kwietne parasole. Najbardziej lubiła rosnące obok siebie trzy krzaki bzów każdy w innym kolorze, które widoczne były z poziomu wiślanego wału,w leżących pod skarpą zabytkowych zabudowaniach budynków"Sody". Przenikanie się tych kolorów dawało przepiękny efekt a ich zapachowy bukiet pomieszany z zapachem wiślanej wody niósł się na odległość dziesiątek metrów. W tym roku już bzów tutaj nie było,teren wokół uporządkowano i dla krzaków kwitnących tak krótko, miejsca zabrakło. Ostatniej wiosny znajdywała już tylko sporadycznie tamte zapachy i kolory. Nawet ze skarpy wzdłuż drogi prowadzącej od sklepu "przy drodze" do sklepu "na górce" krzaki pachnących i bardzo dekoracyjnych bzów musiały ustąpić miejsca stalowej siatce. Owszem są bzy na nowych osiedlach. Bez zapachowe o nienaturalnych pełnych kwiatach. Nowoczesne bzy nowych czasów i toksycznej czasmi mody na NOWE KTóRE MUSI BYĆ INNE I NISZCZYC DO CNA TO CO STARE.Jeszcze rok,dwa i ktoś wpadnie na pomysł rozpylania z samolotów dawnych zapachów naturalnych w ich chemicznej postaci,w rejonach z tych zapachów dawniej znanych.Przecież głupota nie ma granic a zawsze byli i są i będą ludzie którzy na wszystkim umieją zarabiać pieniądze.Choćby trując ludzi, byle z certyfikatem w ręku.Idąc już,snuła ciemne scenariusze i replikowała w myślach. Ale ceniąc mądre nowinki,żałowała tego co ocalić można było a nie ocalono. Szkoda,że w tej pięknej dawnej wiosce z własną kulturą i tradycjami, tak mało z NICH POZOSTAŁO,rozmyślała dalej. Jeszcze rok,a będzie to jej teraz osiedle takie samo jak każde małe osiedle w wielkim Krakowie.Bez własnego DUCHA.Na początku tego tysiąclecia spacerując po tym osiedlu,tej dawnej wiosce podkrakowskiej ,kiedy nowe domy wielorodzinne dopiero zaczynały tutaj powstawać a wzdłuż Wisły nie było deptaka i rowerowych ścieżek tylko błotnista ścieżka,miała dziwne ale miłe wrażenie bliskości z historią .Może czuła tak również poprzez starą odmianę róży i bzów, które może takie same kwitły przed wiekami w Długoszowym wtedy ogrodzie nad Wisłą i na Wawelu i klasztornych ogrodach Krakowa.Jednak to odczucie gdzieś się rozmyło,zanim się zakorzeniło. Ten szalony pęd NOWEGO jaki wokół obserwowała,był za szybki dla niej, podziwiała go ale sama w tym nowym świecie nie odnajdowała się ,źle się w nim czuła.Coraz bardziej teskniła za starym ogródkiem z różami i bzami.I o tej swojej tutaj egzystencji i odczuciach rozmyślała idąc powoli w stronę swojej mieszkaniowej klatki. Czując pytania swoich myśli i a nie zauważając życia i ludzi obok.. Nie ma już w tym nowym świecie miejsca dla ludzi z mojego pokolenia, powracała napastliwa myśl. Tylko na łąkach okolicznych pozostał jeszcze prawie nie zaburzony rytm natury i pewnie dlatego tak je lubię, tak w myślach podsumowała swoje refleksje, wchodząc już do mieszkania.Musze robić więcej zdjęć pomyślała,bo za niedługo może nie być co fotografować,bo to co mnie urzeka zniknie z kretesem -myślała już w wannie. Może, myślała gdy ciepła kapiel dodała jej animuszu za ileś tam lat ,będą moi potomni oglądać je i czytać z podobnymi odczuciami jakie ja miałam czytając ksiązki Danikena, podsumowała zamykając tym stwierdzeniem temat dzisiejszego spaceru....
Teraz modelowę miasteczko wieku techniki.Tyle piękna wokół. Emanacja gracji, emanującej dobrą energią i tłumy młodych ludzi.Tego jej było dzisiaj potrzeba i tym syciła oczy. Znała niby te widoki, przechodziła tędy setki może razy,ale nigdy nie wpatrywała się w nie. Podobały jej się i tyle. Ale teraz,dzisiaj było inaczej. Jakby pozbierała te puzle z których każdy był ładny , ale nic nie mówił- w jeden obraz,który ułożony na zegarowej tarczy lokalizacyjnej opowiadał historię ekspresowego rozwoju wszechstronnego. Ku pamięci ludzi przełomu drugiego i trzeciego tysiąclecia naszej ery.Kuźni wiedzy i myśli dla tych co będą po nas. Jak to jest myślała, tyle majątku materialnego i intelektualnego tyle dowodów materialnej stabilizacji państwa, przetworzonego dla dobra ludzi przyszłości.Tyle ładu,harmonii i piękna odczuwalnego już dzisiaj, w tak bliskiej od mojego mieszkania odległości,a mnie tak trudno-dlaczego? Zastanawiała się wiedząc że w sobie tej odpowiedzi nie znajdzie.Od lat zadawała sobie to pytanie. Doceniała piękno wokół,ceniła jego wartość narodową ,podziwiała,ale nie potrafiła teraz odnaleźć optymizmu w sobie. Może dla moich przyszłych pokoleń coś dobrego z tego wyniknie,pocieszała się.Może tu kiedyś wrócą jako studenci. Może usiądą na którejś z ławek przy alej wawelskiej lub na murku obok stopni prowadzących do parku, albo tam przy pierwszych budynkach I zegarowej kamiennej tarczy, jak ona siadała z wnukami i powspominają ...że mówił ktoś z rodziny, że z kimś z rodziny patrzyli razem na prace koparek wybierające ziemię pod jedne z pierwszych obiektów campusu. Może we wspomnieniach rodzinnych odnajdą przygodę ze styropianowym samolocikiem,którego wiatr zniósł na dach budynku-przejścia , dokładnie na wprost słonecznego zegara i nad bardzo stromymi dla małego wtedy dziecka schodów. Pomogli życzliwi ludzie wypoczywający w te wolna sobotę nieopodal na łąkach, obok pierwszego budynku campusu,z nr3 przy ul.Gronostajowej. Powstawali z kocy, leżaków i ręczników, poproszeni o pomoc mieli dużo zabawy ale i pracy ściągając zabawkę. Może,pomyślała gdy Bozia zakończy realizacje rzeczy wielkich, inwestycji na miejsca pracy dla swoich wybrańców i nauczy jak na spacer pojechać ścieżką wszechświata do kawiarenki przy mlecznej drodze,łaskawie wejrzy i na zwykłych ludzi. I na nią,doceni to że prosiła ale nie była natrętna. Może,ale wcale nie na pewno...Jej zamyślenie przerwała grupa młodzieży,która rozłożyła się pod ogromniastym dębem, pamiętającym czasy gdy stąd na Wawel była otwarta przestrzeń, I gdy wyrastały pod niebo kościoły a wokół były lasy. A potem karczowano drzewa i uprawiano ziemie.Budowano domy. Wokół były uprawne pola a ich pozostałości widoczne są nadal szczególnie wiosną. Pomimo dokładnie przygotowanej warstwy żyznej,nowej ziemi pod
zasadzenia, tu i ówdzie wyrastały ozdabiając intensywną zieleń płożących się traw, mini poletka koniczyny i czerwonej i białej, żółtego jaskrawo rzepaku lub pojedyncze kępki zdziczałych już ogrodowych kwiatów starych odmian jak malwy, piwonie a nawet znalazła zdziczały krzak bukietowej róży, o kwiatach kremowo-różowej barwy.Te ostatnie spotykała teraz bardzo rzadko i tylko przy starych zabudowaniach. Były jak echo wspomnień praczasów. I zawsze napełniały jej dusze tkliwością podobną do tej,jaką przed paru dniami poczuła widząc w ogródku walącego się dworskiego ongiś i wrośniętego w historie tej parafii budynku, rabatę pełną dorodnych floksów Ii kwitnący krzew kremowej róży,kwiatów bardzo starej odmiany.Widok jakiego nie widziała od ponad pół wieku. Tamta róża, wspominała dalej wymagała bliżej jej nie znanych ale specjalnych uwarunkowań, by rosnąć i i okazywać swoją urodę. Jeden taki różany krzew rósł oparty o sztafety drewnianego ogrodzenia w ogrodzie jej rodzinnego domu,w jego najbardziej słonecznej części i w pobliżu studni. Widać dobrze mu tam było, bo przez długie lata rozrastał się w każda stronę, oplatając na dużej przestrzeni ogrodzenie. W wielu domach próbowano te różę zaszczepić,ale nie przyjęła się. W tym ogródku miała się doskonale przez kilkadziesiąt lat. Zniszczyła ją dopiero zima stulecia. Zakwitała róża na przełomie maja i czerwca. Z intensywnej zieleni liści wyłaniały się najpierw prawie kremowe pąki,pęczniejące i różowiejące powoli. Po tygodniu pączek zaczynał się powoli otwierać i wtedy kwiat wyglądał najpiękniej. Na każdej kiści były średnio trzy kwiatki i każdy z nich otwierał się w pełni w innym rytmie. Dopiero po kilku tygodniach wszystkie kwiaty na kiści ukazywała pełnię swojej urody i pozwalały się każdemu płatkowi kąpać rosie i osuszać słońcu.
Były te róże w jej rodzinnych stronach,przed pół wiekiem poszukiwanym kwiatem na ślubne bukiety. W pełni lata krzew róży wyglądał na tle ogrodzenia jak wspaniały obraz zamalowany kwiatami, z przezierającymi spod bieli,beżu i różu zielonymi liśćmi. Dopiero pierwszy mróz zabierał jej ostatnie kwiaty. Podobnie jak zabierał drobne czerwone płatki wielokwiatowej róży bukietowej zasłaniającego przez kilka miesięcy w roku wszystkie kolorowe szybki w znajdującym się vis a vis ganku tego domu.Omarznięte płatki różanych kwiatów opadały wtedy na szarą,pomieszana z ziemią, omarzniętą trawę i przez chwilę wyglądały jak śpiące pod krzakiem motyle,a potem zwijały się w rulonik, traciły barwę i nikły w murawie.Tutaj, na jej od kilkunastu lat osiedlu, dawnej podkrakowskiej wiosce handlowo i kulturowo związanej od wieków z Krakowem ,przed kilkunastu laty było mnóstwo starych odmian bukietowych róż. Wprawdzie innych,wielokolorowych,ale równie pięknych.Ubarwiały sobą domostwa zaraz po przekwitnieniu bzów. Oplatały każde prawie ogrodzenie starszych domów barwiąc na czerwono lub biało i różowo ogrodzenia.
Ale i tych krzewów, którym tu było wtedy dobrze,teraz jest już bardzo mało.Szkoda,wielka szkoda bo dodawały jasności i radości życia starym ogrodzeniom,surowym skałom i drzewom. Domy wypiękniały po remontach,ogrodzenia stare zamieniono na nowe a róże powycinano."NOWE" pędziło ulicami, w każdym zakresie i we wszystkie strony.Ogromnie też było jej szkoda przepięknych bzów którymi zachwyciła się pierwszej wiosny tutaj i podziwiała przez wiele kolejnych wiosen bordowe,białe i lekko wrzosowe, intensywnie pachnące w maju ich kwietne parasole. Najbardziej lubiła rosnące obok siebie trzy krzaki bzów każdy w innym kolorze, które widoczne były z poziomu wiślanego wału,w leżących pod skarpą zabytkowych zabudowaniach budynków"Sody". Przenikanie się tych kolorów dawało przepiękny efekt a ich zapachowy bukiet pomieszany z zapachem wiślanej wody niósł się na odległość dziesiątek metrów. W tym roku już bzów tutaj nie było,teren wokół uporządkowano i dla krzaków kwitnących tak krótko, miejsca zabrakło. Ostatniej wiosny znajdywała już tylko sporadycznie tamte zapachy i kolory. Nawet ze skarpy wzdłuż drogi prowadzącej od sklepu "przy drodze" do sklepu "na górce" krzaki pachnących i bardzo dekoracyjnych bzów musiały ustąpić miejsca stalowej siatce. Owszem są bzy na nowych osiedlach. Bez zapachowe o nienaturalnych pełnych kwiatach. Nowoczesne bzy nowych czasów i toksycznej czasmi mody na NOWE KTóRE MUSI BYĆ INNE I NISZCZYC DO CNA TO CO STARE.Jeszcze rok,dwa i ktoś wpadnie na pomysł rozpylania z samolotów dawnych zapachów naturalnych w ich chemicznej postaci,w rejonach z tych zapachów dawniej znanych.Przecież głupota nie ma granic a zawsze byli i są i będą ludzie którzy na wszystkim umieją zarabiać pieniądze.Choćby trując ludzi, byle z certyfikatem w ręku.Idąc już,snuła ciemne scenariusze i replikowała w myślach. Ale ceniąc mądre nowinki,żałowała tego co ocalić można było a nie ocalono. Szkoda,że w tej pięknej dawnej wiosce z własną kulturą i tradycjami, tak mało z NICH POZOSTAŁO,rozmyślała dalej. Jeszcze rok,a będzie to jej teraz osiedle takie samo jak każde małe osiedle w wielkim Krakowie.Bez własnego DUCHA.Na początku tego tysiąclecia spacerując po tym osiedlu,tej dawnej wiosce podkrakowskiej ,kiedy nowe domy wielorodzinne dopiero zaczynały tutaj powstawać a wzdłuż Wisły nie było deptaka i rowerowych ścieżek tylko błotnista ścieżka,miała dziwne ale miłe wrażenie bliskości z historią .Może czuła tak również poprzez starą odmianę róży i bzów, które może takie same kwitły przed wiekami w Długoszowym wtedy ogrodzie nad Wisłą i na Wawelu i klasztornych ogrodach Krakowa.Jednak to odczucie gdzieś się rozmyło,zanim się zakorzeniło. Ten szalony pęd NOWEGO jaki wokół obserwowała,był za szybki dla niej, podziwiała go ale sama w tym nowym świecie nie odnajdowała się ,źle się w nim czuła.Coraz bardziej teskniła za starym ogródkiem z różami i bzami.I o tej swojej tutaj egzystencji i odczuciach rozmyślała idąc powoli w stronę swojej mieszkaniowej klatki. Czując pytania swoich myśli i a nie zauważając życia i ludzi obok.. Nie ma już w tym nowym świecie miejsca dla ludzi z mojego pokolenia, powracała napastliwa myśl. Tylko na łąkach okolicznych pozostał jeszcze prawie nie zaburzony rytm natury i pewnie dlatego tak je lubię, tak w myślach podsumowała swoje refleksje, wchodząc już do mieszkania.Musze robić więcej zdjęć pomyślała,bo za niedługo może nie być co fotografować,bo to co mnie urzeka zniknie z kretesem -myślała już w wannie. Może, myślała gdy ciepła kapiel dodała jej animuszu za ileś tam lat ,będą moi potomni oglądać je i czytać z podobnymi odczuciami jakie ja miałam czytając ksiązki Danikena, podsumowała zamykając tym stwierdzeniem temat dzisiejszego spaceru....
.............................................................................................................................................................
a oto
Zdjęcia z nasypowej górki, otaczających ją łąk, oraz roślinności i panoramy robiono z różnych stron tego wzniesienia i wiosną, latem i jesienią 2013 roku oraz 2014 roku.
========================rok 2013========================
Jesienią 2014 r "górka" zaczęła znikać. Rozpoczęły się prace plantowania tego terenu. Wiosną 2015r prace te trwają nadal i już widać że hałda ziemi z wykopów stanowić będzie dalszą część parku. zapewne tak jak teraz chaszcze , będzie park swoim obszarem siędał do ul.Norymberskiej.Niżej zdjęcia prac ziemnych wykonane jesienia 2014 i wiosną 2015 r.
isw/04/2015r
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz